System rejestracji kandydatów w wyborach prezydenckich w Polsce opiera się na dwóch kluczowych progach poparcia obywatelskiego. Pierwszy z nich to wymóg zebrania co najmniej 1000 podpisów osób popierających utworzenie komitetu wyborczego kandydata, co uprawnia do jego zarejestrowania w Państwowej Komisji Wyborczej. Drugi, znacznie wyższy próg, dotyczy już samego zgłoszenia kandydata – wymaga on dostarczenia co najmniej 100 000 podpisów obywateli posiadających czynne prawo wyborcze, złożonych na oficjalnym formularzu PKW.
W praktyce oznacza to, że komitety dysponujące odpowiednim zapleczem organizacyjnym i czasowym mogą dość łatwo uzyskać formalną możliwość zgłoszenia kandydata. Jednak system nie przewiduje realnej weryfikacji tożsamości i uprawnień osób podpisujących się na listach. Dane są sprawdzane wyrywkowo lub w sposób mechaniczny, bez kontaktu z osobami, których dane widnieją na formularzach. Co więcej, odpowiedzialność za prawdziwość podpisów nie jest jasno zdefiniowana – de iure ponoszą ją osoby składające podpisy oraz pełnomocnicy komitetów, ale w praktyce niemal zawsze winą obarcza się „niezidentyfikowane osoby trzecie” lub wolontariuszy.
Choć Kodeks wyborczy i Kodeks karny zawierają przepisy penalizujące fałszerstwa dokumentów wyborczych (np. art. 248 pkt 6 k.k.), to ich egzekwowanie w kontekście podpisów poparcia jest skrajnie nieskuteczne. Zgłaszane przypadki najczęściej kończą się umorzeniami z powodu „braku znamion przestępstwa” lub niemożności ustalenia sprawców. W efekcie mamy do czynienia z mechanizmem pozornym – formalnie wymagającym dużego poparcia społecznego, ale de facto opartym na zaufaniu, którego nikt nie weryfikuje ani nie egzekwuje.

Typowe nieprawidłowości w świetle prawa
Z kampanii na kampanię powtarzają się te same schematy nadużyć przy zbieraniu podpisów poparcia dla kandydatów na urząd Prezydenta RP. Najczęstsze nieprawidłowości to:
- „Martwe dusze” – na listach poparcia pojawiają się dane osób zmarłych, co w oczywisty sposób świadczy o fałszerstwie. Często są to osoby, które zmarły na długo przed rozpoczęciem kampanii.
- Nieistniejące lub błędne numery PESEL, przekręcone nazwiska, podpisy nieczytelne lub rażąco odbiegające od wzoru podpisu danej osoby.
- Podpisy osób pozbawionych praw wyborczych, np. obywateli ubezwłasnowolnionych, skazanych prawomocnie za przestępstwa umyślne ścigane z oskarżenia publicznego, bądź nieposiadających obywatelstwa polskiego.
- Podpisy składane przez osoby trzecie, często masowo, bez wiedzy „właścicieli danych”. Zdarza się, że osoby figurujące na liście nie miały pojęcia, że udzieliły komuś poparcia.
Z prawnego punktu widzenia tego typu działania są czynami zabronionymi, które mogą wypełniać znamiona kilku przestępstw. Kluczowe znaczenie ma tutaj art. 248 pkt 6 Kodeksu karnego, zgodnie z którym podlega karze ten, kto „fałszuje dokumenty wyborcze” – w tym również listy poparcia. W grę wchodzić mogą też przepisy dotyczące fałszerstwa materialnego dokumentów (art. 270 k.k.) oraz oszustwa (art. 286 k.k.), zwłaszcza gdy fałszywe listy wpływają na przebieg procedur wyborczych.
Jednak w praktyce śledztwa są wszczynane rzadko, a jeszcze rzadziej kończą się aktami oskarżenia lub wyrokami skazującymi. Wynika to m.in. z trudności dowodowych – nie ma rejestru podpisów obywateli, a prokuratura musi wykazać nie tylko, że podpis jest nieprawdziwy, ale również kto go sfałszował. Powszechną praktyką jest więc umarzanie spraw z powodu „braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa”.
W konsekwencji istnieje realna luka w systemie odpowiedzialności za fałszerstwa w procedurze wyborczej, która – choć teoretycznie zabezpieczona przepisami – w praktyce nie chroni przed manipulacjami. Problemem nie są więc tylko luki formalne, ale brak realnych i skutecznych instrumentów kontroli oraz brak determinacji organów ścigania, by reagować na oczywiste przypadki nadużyć.
Analiza problemu systemowego
Zjawisko fałszywych podpisów na listach poparcia nie jest efektem jednostkowych nadużyć czy nieuczciwych wolontariuszy, lecz objawem systemowej słabości mechanizmów nadzoru i odpowiedzialności w procesie wyborczym. Problem nie leży jedynie w złej woli uczestników kampanii, ale w samej konstrukcji przepisów oraz praktyce ich stosowania.
Brak skutecznych mechanizmów weryfikacji
Państwowa Komisja Wyborcza nie dysponuje narzędziami umożliwiającymi weryfikację tożsamości wszystkich osób podpisujących listy. Sprawdzany jest tylko wyrywkowo PESEL, a autentyczność podpisu nie podlega żadnemu formalnemu potwierdzeniu (np. poprzez porównanie ze wzorem podpisu w rejestrze). Co więcej, nie weryfikuje się, kto faktycznie zebrał dany podpis i w jakich okolicznościach, co sprzyja zbieraniu podpisów „zza biurka”.
Rozmyta odpowiedzialność
Formalnie za prawdziwość danych odpowiada pełnomocnik wyborczy komitetu. W praktyce jednak, gdy pojawiają się nieprawidłowości, winę przenosi się na niezidentyfikowanych wolontariuszy lub osoby z zewnątrz. Komitet unika odpowiedzialności, bo przepisy nie nakładają na niego realnych sankcji organizacyjnych – nie traci prawa do rejestracji, a lista nie jest automatycznie odrzucana przy wykryciu części nieprawidłowości. Tymczasem faktyczna kontrola nad jakością list należy do komitetów, a nie do państwowych organów.
Niska wykrywalność i pasywność instytucji
Większość nieprawidłowości wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy osoba widniejąca na liście sama odkryje nadużycie i złoży zawiadomienie. Państwowe instytucje nie prowadzą systemowego monitoringu, a postępowania w takich sprawach często są umarzane z uwagi na trudność ustalenia sprawcy. Efektem jest poczucie bezkarności, które zachęca do traktowania list poparcia jako czystej formalności, a nie demokratycznego aktu.
Wspólna korzyść polityczna – wspólny opór przed reformą
Wbrew pozorom, na obecnym systemie korzystają zarówno partie z silnym zapleczem, jak i kandydaci niszowi. Ci pierwsi mają zasoby do szybkiego zebrania podpisów, nawet w sposób nie do końca przejrzysty. Ci drudzy mogą próbować „obejść” wymogi formalne, licząc na to, że nikt nie sprawdzi prawdziwości list. W efekcie brakuje silnego impulsu politycznego do zmiany przepisów – reformy mogłyby bowiem utrudnić start w wyborach zarówno dużym, jak i mniejszym graczom.
System obecny nie spełnia swojej konstytucyjnej funkcji filtru demokratycznego poparcia, ale raczej tworzy iluzję legalności, opartą na łatwych do obejścia procedurach. Dlatego coraz więcej ekspertów mówi nie o potrzebie zwiększenia progów podpisów, ale o konieczności głębokiej reformy mechanizmów weryfikacji, przejrzystości i odpowiedzialności.
Czy zwiększenie limitów podpisów rozwiąże problem?
W odpowiedzi na nieprawidłowości w procedurze rejestracji kandydatów niektórzy publicyści i politycy postulują zwiększenie liczby wymaganych podpisów – zarówno dla komitetów wyborczych, jak i kandydatów na urząd prezydenta. Argumentują, że wyższy próg poparcia ograniczy „fikcyjnych” kandydatów i zmniejszy skalę fałszerstw, bo trudniej będzie zorganizować oszustwo na większą skalę. To jednak fałszywe rozwiązanie rzeczywistego problemu.
Więcej podpisów nie oznacza większej uczciwości
Podniesienie limitów – np. z 100 000 do 200 000 podpisów – nie wprowadzi automatycznie większej transparentności. Przeciwnie: może zwiększyć presję na „produkowanie” podpisów, co doprowadzi do jeszcze większej pokusy fałszowania lub kopiowania danych. W systemie, w którym podpisy nie są rzetelnie weryfikowane, wyższe wymagania tylko zwiększą skalę potencjalnych nadużyć, a nie ich wykrywalność.
Ryzyko ograniczenia pluralizmu politycznego
Wyższe progi mogą działać represyjnie wobec kandydatów niezależnych lub spoza głównego nurtu polityki. Partie z ustaloną strukturą terenową i dostępem do mediów poradzą sobie z dodatkowymi wymaganiami, ale nowi gracze – nawet ci z realnym społecznym poparciem – mogą zostać wyeliminowani z udziału w procesie wyborczym na etapie formalnym. Oznaczałoby to nieuzasadnione ograniczenie biernego prawa wyborczego, co byłoby sprzeczne z konstytucyjną zasadą równości.
Przykłady z innych państw
W wielu krajach europejskich obowiązują niższe progi podpisów – często w granicach od kilku tysięcy do kilkudziesięciu tysięcy, a niektóre państwa dopuszczają rejestrację kandydata przez partie parlamentarne bez potrzeby zbierania podpisów w ogóle. Polska już dziś ma jeden z najwyższych progów w Europie, a problem nieuczciwości nie wynika z jego wysokości, lecz z braku skutecznej kontroli.
Prawdziwe pytanie: nie „ile?”, tylko „jak?”
Zamiast pytać, czy limit 100 000 podpisów to za dużo czy za mało, należy zadać pytanie o mechanizmy weryfikacji, przejrzystości i odpowiedzialności. W obecnym stanie prawnym i technologicznym możliwe jest wprowadzenie systemów, które pozwalałyby sprawdzić autentyczność poparcia – niezależnie od liczby podpisów. Zwiększanie limitów bez zmiany jakości procesu to działanie pozorne, które nie rozwiązuje problemu u podstaw, a jedynie maskuje jego symptomy.
Wniosek: zmiana liczby podpisów nie jest rozwiązaniem. Potrzebna jest reforma proceduralna i technologiczna, która przywróci realną wartość podpisowi obywatelskiemu i uczciwość całemu procesowi.
Alternatywne rozwiązania proponowane przez ekspertów
Zamiast mechanicznego podnoszenia progów podpisów poparcia, eksperci od prawa wyborczego oraz organizacje zajmujące się przejrzystością życia publicznego proponują szereg praktycznych i bardziej proporcjonalnych rozwiązań, które mogłyby realnie ograniczyć fałszerstwa i zwiększyć wiarygodność procesu rejestracji kandydatów. Oto najczęściej wskazywane propozycje:
Cyfrowa weryfikacja podpisów
Jednym z najważniejszych postulatów jest wprowadzenie możliwości składania podpisów poparcia drogą elektroniczną, np. za pośrednictwem profilu zaufanego (ePUAP), podpisu kwalifikowanego lub bankowości elektronicznej. Rozwiązanie to funkcjonuje już w wielu krajach UE i znacznie zwiększa bezpieczeństwo oraz autentyczność danych. Elektroniczne poparcie:
- ogranicza możliwość fałszerstwa,
- pozwala na automatyczną weryfikację danych (PESEL, obywatelstwo, prawa wyborcze),
- umożliwia pełną kontrolę liczby i tożsamości popierających.
Rejestr zbierających podpisy
Kolejnym narzędziem mogłoby być wprowadzenie obowiązku rejestrowania osób zbierających podpisy, podobnie jak ma to miejsce np. w kampaniach referendalnych. Każdy zbierający byłby identyfikowany przez komitet, zobowiązany do złożenia oświadczenia o odpowiedzialności oraz przekazania danych kontaktowych. Taki mechanizm:
- zwiększyłby odpowiedzialność personalną za nadużycia,
- ułatwiłby ściganie przypadków fałszerstw,
- ograniczyłby „anonimowość wolontariuszy” wykorzystywaną jako wymówka.
Sankcje administracyjne i finansowe
Obecnie sankcje za fałszerstwa są czysto karne i niemal martwe. Eksperci postulują wprowadzenie sankcji administracyjnych wobec komitetów, np.:
- utraty prawa do rejestracji w przypadku wykrycia znacznej liczby nieprawidłowości (np. powyżej 5–10% podpisów fałszywych),
- grzywien administracyjnych dla komitetów w przypadku nieprawidłowości w dokumentacji,
- odebrania subwencji lub zakazu startu w kolejnych wyborach przy powtarzających się nadużyciach.
Losowa kontrola list poparcia
Państwowa Komisja Wyborcza mogłaby zostać zobowiązana do przeprowadzania losowej, szczegółowej kontroli określonego odsetka list poparcia (np. 10%), obejmującej weryfikację podpisów i tożsamości. W razie stwierdzenia fałszerstw – kontrola rozszerzałaby się na całość dokumentacji. Taki mechanizm:
- działałby prewencyjnie,
- zwiększyłby odpowiedzialność komitetów,
- nie obciążałby nadmiernie administracji publicznej.
Upublicznienie informacji o podpisanych listach
Niektóre środowiska obywatelskie proponują ograniczone upublicznienie list poparcia (np. przez umożliwienie obywatelom sprawdzenia, czy ich nazwisko znajduje się na liście bez ich wiedzy). Rozwiązanie wymagałoby ochrony danych osobowych, ale mogłoby działać jako istotny mechanizm obywatelskiej kontroli i zgłaszania nadużyć.
Wszystkie te propozycje mają jeden wspólny mianownik: nie polegają na zwiększaniu barier wejścia do wyborów, lecz na podniesieniu przejrzystości, kontroli i odpowiedzialności. Eksperci podkreślają, że obecna technologia pozwala skutecznie weryfikować poparcie społeczne dla kandydatów bez potrzeby stosowania rozwiązań represyjnych czy dyskryminujących mniejsze środowiska. Problem nie leży w braku możliwości – ale w braku woli politycznej, by je wdrożyć.
Brak woli politycznej – dlaczego system trwa mimo wad?
Pomimo licznych raportów, alarmujących przykładów fałszerstw i gotowych propozycji zmian, system rejestracji kandydatów w wyborach prezydenckich pozostaje praktycznie niezmieniony od lat. Dlaczego? Odpowiedź brzmi: brakuje politycznej woli, a obecny system – choć wadliwy – służy interesom wielu uczestników życia publicznego.
Duże partie nie chcą stracić przewagi
Obowiązujący model sprzyja ugrupowaniom, które dysponują rozbudowaną strukturą terenową i sztabami wolontariuszy. Dla nich zebranie 100 000 podpisów, nawet przy konieczności poprawiania nieprawidłowości, nie stanowi realnego wyzwania. Reformy, które utrudniłyby rejestrację lub wymagałyby rzetelnej weryfikacji każdego podpisu, oznaczałyby wyższe koszty organizacyjne i większe ryzyko prawne – również dla dużych graczy.
Małym komitetom system pozwala „przecisnąć się” bokiem
Z drugiej strony – kandydaci niezależni, pozbawieni zaplecza – często korzystają z obecnej luki systemowej, by zebrać podpisy „na styk”, nie zawsze legalnie, ale w przekonaniu, że nikt tego nie sprawdzi. Uczciwi kandydaci są więc paradoksalnie w gorszej pozycji niż ci, którzy „ułatwiają sobie” procedury. Utrzymanie systemu pozornej kontroli zwiększa nierówność szans, ale nie zniechęca żadnej ze stron, bo każda na nim coś zyskuje.
Brak społecznej presji
Pomimo powtarzających się skandali związanych z fałszywymi podpisami, temat nie przebija się do debaty publicznej. Media informują o incydentach, ale rzadko śledzą ich ciąg dalszy. Społeczeństwo nie domaga się transparentności w tym zakresie, bo większość obywateli nie dostrzega bezpośredniego wpływu tych mechanizmów na wynik wyborów. Politycy z kolei nie ryzykują kapitału politycznego na rzecz sprawy, która nie mobilizuje elektoratu.
Ostrzeżenia ekspertów pozostają bez echa
Raporty organizacji pozarządowych, stanowiska ekspertów konstytucyjnych, rekomendacje międzynarodowe – to wszystko regularnie ląduje w szufladach, bo nikt nie ponosi kosztów zaniechania. W przeciwieństwie do tematów, które bezpośrednio wpływają na elektorat, reforma procedur wyborczych nie przynosi punktów w sondażach. Dla rządzących to temat drugorzędny, dla opozycji – zbyt ryzykowny.
Obawa przed cyfryzacją
Część partii politycznych – niezależnie od deklaracji – obawia się cyfrowych rozwiązań, które zwiększyłyby przejrzystość. Elektroniczne poparcie oznaczałoby bowiem pełną kontrolę, identyfikowalność i brak „luzu” w manipulacji podpisami. To z kolei ograniczałoby pole manewru przy budowaniu sztucznych struktur poparcia czy testowaniu kandydata „na próbę”.
W efekcie mamy do czynienia z klasycznym przykładem systemowej obojętności: wszyscy wiedzą, że procedury są dziurawe, ale nikt nie ma interesu w ich naprawie. Politycy różnych opcji wolą korzystać z niedoskonałości systemu niż podejmować reformy, które mogłyby utrudnić życie również im samym. Dopóki nie pojawi się presja społeczna, inicjatywa obywatelska lub wyrok sądu konstytucyjnego, który zakwestionuje obecną praktykę, pozorna legalność i brak odpowiedzialności będą trwały – ku szkodzie demokracji.
Zakończona kampania prezydencka po raz kolejny ujawniła, że system rejestracji komitetów i kandydatów w Polsce nie zapewnia ani przejrzystości, ani odpowiedzialności. Choć formalnie oparty jest na zasadzie poparcia społecznego, w praktyce stał się mechanizmem łatwym do obejścia – pozwalającym kandydatom na składanie setek tysięcy podpisów, których autentyczność często nie jest ani sprawdzana, ani możliwa do sprawdzenia. Fałszerstwa, „martwe dusze”, podpisy bez wiedzy obywateli – to nie wyjątki, lecz stały element procesu wyborczego.
Propozycje podniesienia limitów podpisów są nieskuteczne i szkodliwe, ponieważ nie uderzają w źródło problemu, a jedynie przerzucają ciężar odpowiedzialności na obywateli. Zamiast tego potrzebne są rozwiązania systemowe: cyfryzacja procedur, jawność procesu, realna odpowiedzialność komitetów, losowa kontrola i narzędzia do obywatelskiej weryfikacji.
Co najważniejsze, potrzebna jest odwaga polityczna, by podjąć temat niewygodny, ale kluczowy dla jakości demokracji. Dopóki władza – każda władza – będzie traktować procedury rejestracyjne jako „techniczną formalność”, dopóty będą one stanowić lukę dla manipulacji, a nie gwarancję uczciwego udziału w wyborach.
System wyborczy musi opierać się na zaufaniu – ale zaufanie nie może być ślepe. Musi być wspierane przez transparentne mechanizmy i odpowiedzialność prawną. Bez tego kolejne kampanie będą wyglądały tak samo: dużo podpisów, mało prawdy – i ani jednego winnego.
Jeśli masz wątpliwości co do legalności list poparcia w swojej sprawie, podejrzewasz fałszerstwo podpisu lub chcesz zgłosić nieprawidłowości związane z procedurami wyborczymi – skontaktuj się z kancelarią Adwokaci Warszawa. Posiadamy doświadczenie w sprawach z pogranicza prawa wyborczego i karnego, reprezentujemy zarówno obywateli, jak i komitety w postępowaniach przed organami wyborczymi i sądami. Oferujemy rzetelną analizę prawnych możliwości działania oraz wsparcie na każdym etapie sprawy – od zgłoszenia zawiadomienia, po dochodzenie roszczeń z tytułu naruszenia praw wyborczych.
Autor: Bruno Antoni Ewertyński
Korekta: ChatGPT
Grafkia: Pixabay.com